Last updated on 9 kwietnia, 2022 at 03:35 pm
Justyna Jarosińska: Jak narodziła się idea Centrum Wolontariatu w Lublinie?
Ks. Mieczysław Puzewicz: To oczywiście błogosławiony przypadek (śmiech). Przeszło 20 lat temu na polskim rynku ukazała się książka Stasia Gawrońskiego “Ochotnicy miłości bliźniego”. Szukałem wtedy form, które mogłyby pozytywnie ukierunkować energię obywatelską. Staś, z którym do dziś utrzymuję kontakty, był szefem wolontariatu na cały Rok Jubileuszowy w Rzymie. Wolontariat włoski był już bardzo dobrze zorganizowany i on w tej książce świetnie to opisał. Do nas już wcześniej zaczęli napływać po wojnie w Czeczenii uchodźcy i jakoś w ramach działalności Centrum Duszpasterstwa Młodzieży, próbowaliśmy im pomagać. Jednak gdy powołaliśmy stowarzyszenie Centrum Wolontariatu, pojawiła się możliwość lepiej zorganizowanej pracy.
JJ: Początki były trudne?
M. P.: Nawet nie, bo ja sam niczego nie wymyślałem. Po prostu przychodziły bardzo konkretne sytuacje i my na nie odpowiadaliśmy. Kiedy po 2001 r. Putin doszedł do władzy, wlała się do nas fala uchodźców z Czeczenii i wszystkie ośrodki na Lubelszczyźnie wypełnione były po brzegi, my zaczęliśmy w tych miejscach konkretne działania. Przede wszystkim założyliśmy świetlice dla dzieci, a wolontariusze stali się pierwszymi osobami, które nie pytały tych ludzi o dokumenty, tylko starały się pomóc w najtrudniejszych sprawach.
JJ: Później pojawiła się w waszej działalności opieka nad byłymi więźniami?
M.P.: Z więźniami związany jestem tak naprawdę już od 30 lat. Znów zdecydował o tym trochę przypadek. Pracowałem w Łęcznej w szkole, w klasach o profilu betoniarz, zbrojarz, murarz, tynkarz. Okazało się, że kilku z tych chłopaków po jakimś konflikcie z prawem wylądowało w więzieniu. Jeden z nich napisał do mnie list i tak wiosną 1991 r. trafiłem do więzienia w Chełmie. Zobaczyłem wtedy, że więzienie dla tak młodego człowieka nie jest najgorszym etapem jego życia. Ma tam dach nad głową, jedzenie, zorganizowany czas. Najgorzej jest jak wyjdzie na wolność, i nie ma nic. Dziś oprócz resocjalizacji, którą prowadzimy, mamy też w zależności od potrzeb, jeden lub dwa domy dla tych ludzi. Niektórzy z nich nawet u nas pracują.
JJ: Z czasem doszła opieka nad bezdomnymi…
M.P.: Pamiętam, to był listopad 2002 r. Jechałem samochodem. W głowie ciągle miałem ostatnie przemówienie wygłoszone przez Jana Pawła II w Polsce o potrzebie wyobraźni miłosierdzia. W radio usłyszałem, że na Lubelszczyźnie zamarzło ostatniej nocy 60 osób. Przeraziłem się. Pomyślałem, że nie może tak być, żeby w XXI w. ludzie zamarzali. Następnego dnia razem z wolontariuszami pojechaliśmy do bezdomnych w różne miejsca z termosem i kanapkami. Dziś mamy kilka domów dla osób wychodzących z bezdomności i swoją autorską metodę pracy z nimi, którą nawet w zeszłym roku dostrzegło ministerstwo. Swojego czasu miałem pokusę, żeby założyć schronisko dla bezdomnych, ale stwierdziłem, że jeśli w jednym miejscu przebywa 40 facetów z problemami, często po pobytach w więzieniu, to nie ma szans, by to funkcjonowało. Nasza metoda to małe wspólnoty, gdzie każdy ma swój pokój, a żeby się w niej znaleźć, trzeba zawrzeć kontrakt. Widzimy, że to działa. Wielu z nich wraca do normalności, niektórzy już pracują, nawet u nas na kierowniczych stanowiskach. Oczywiście cały czas ci ludzie mają wsparcie terapeutów, psychologów, kilka razy do roku organizujemy im wspólne wyjazdy.
JJ: Dziś większość domów zarządzanych przez Centrum Wolontariatu przeznaczona jest na pomoc uchodźcom z Ukrainy…
M.P.: Mamy w sumie 12 domów, które nazywamy Domami Nadziei, bo każde z nich dają nadzieję na powrót do życia. Część przeznaczona jest na potrzeby uchodźców. Pod koniec listopada minionego roku mieliśmy pierwsze posiedzenie zarządu, w czasie którego omówiliśmy stan naszych przygotowań na przybycie ludzi, uciekających przed wojną. Przygotowaliśmy mieszkania, tłumaczy języka ukraińskiego. 24 lutego po prostu wcisnęliśmy Enter. Przykro mi, że moje przewidywania się spełniły, ale byłem w Gruzji i w Czeczenii i wiedziałem, że prędzej czy później agresja ze strony rosyjskiej na Ukrainę nastąpi.
Przez nasze “ręce” od wybuchu wojny przewinęło się już blisko 4 tys. uchodźców. Niektórych tylko “przerzuciliśmy” w inne miejsce w Polsce, ale blisko 1,8 tys. osób jest pod naszą opieką, choć oczywiście nie wszyscy aktualnie potrzebują pomocy. Dla wielu udało się zorganizować mieszkanie, także dzięki tym wszystkim ludziom, rodzinom, które kiedyś razem ze mną współtworzyły Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży a później Centrum Wolontariatu.
JJ: Na czym polegają dziś działania pomocowe Centrum wobec uchodźców z Ukrainy?
MP: Prowadzimy doraźną pomoc, nasi wolontariusze nieustannie pomagają jako tłumacze, ale przede wszystkim wprowadziliśmy program integracyjny dla tych ludzi. Wielu z nich, szczególnie z rejonów wschodniej Ukrainy, gdzie wszystko zostało zniszczone, zdaje sobie sprawę, że nie mają już do czego wracać. Ten program składa się z sześciu elementów: po pierwsze dajemy bezpłatnie na minimum pół roku dach nad głową, oferujemy przedszkole dla dzieci, cztery razy w tygodniu bezpłatną naukę języka polskiego przez trzy miesiące, coaching szukania możliwości pracy, wsparcie bytowe i opiekę psychologiczno-medyczną. Przedszkole udało nam się otworzyć, nie czekając na szczegółowe rozporządzenia ministerialne. Sprzyjał temu fakt, że przejęliśmy od sióstr nazaretanek ich dom i dawne przedszkole. Uruchomiliśmy też własną szkołę języka polskiego, a jak Bóg da, być może uda się otworzyć także przychodnię. Przecież to wszystko robią ludzie, więc dlaczego miałoby to być niemożliwe.
JJ: Nie bywa Ksiądz przytłoczony nawałem działań i obowiązków, ciągle nowych zadań?
MP: Nie. Najtrudniejsze są momenty, gdy słucham ludzkich tragedii, ale ważną rolę w mojej działalności odgrywa doświadczenie. Historia mojego życia nauczyła mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Mam też swoje punkty odniesienia, postaci czasami zapomniane jak choćby bł. Kazimierz Gostyński, które mnie inspirują. Cały czas staram się po prostu odpowiadać na apel papieża o wyobraźnię miłosierdzia.
Dyskusja na temat tego post